poniedziałek, 15 lutego 2016

Welcome back

Napisałam raz i zapomniałam. Miałam siłę i natchnienie i motywację i zniknęły. Wróciłam do pracy i zagubiłam się zupełnie.
Ale czas mija, urodziłam drugie dziecko (wciąż karmiąc pierwsze, ale o tym później) i pomyślałam, że o karmieniu piersią trzeba pisać, mówić, śpiewać i co tam jeszcze. Wielu już to robi, ale jakoś co wyjdę na ulicę, to  spotykam mamę, która mówi, że miała chudy pokarm i lekarz jej kazał dokarmiać. Albo dziecko płakało, miało kolki, ulewało, więc to na pewno była wina piersi i trzeba było przejść na mieszankę. No żal.
Więc może jeszcze jeden głos w internetach, choćby nie wiem, jak malutki, cokolwiek pomoże?
Spróbuję więc jeszcze popisać, bogatsza o kilka książek, wiele rozmów, ale przede wszystkim o własne doświadczenia karmienia powyżej roku, karmienia w ciąży, a od kilku tygodni karmienia w tandemie. Wiem, jak trudno jest być jedną z niewielu, a nie daj Boże jedyną, osobą w otoczeniu, która porywa się na coś takiego. I to nawet kiedy mąż i najbliższa rodzina jeśli nie wspierają, to przynajmniej taktownie milczą.
Dlatego jeśli chcesz karmić piersią, karmisz piersią choćby od wczoraj, karmisz powyżej roku, karmisz w ciąży (w zdrowe ciąży można i jest to bezpieczne!) - wejdź na forum "Karmienie piersią powyżej roku" na gazeta.pl, poczytaj Hafiję, a jeśli mieszkasz w Jaworznie lub okolicach, to pisz, pójdziemy na kawę, znajdziemy może więcej takich mam i będzie nam raźniej:)

piątek, 17 października 2014

Moja historia, czyli reklama karmienia piersią

Karmimy się dopiero 17 miesięcy i końca nie widać. Marzy mi się karmienie w ciąży i tandem, ale do tego jeszcze daleko...

Sporo można znaleźć historii o karmieniu piersią w internetach. I bardzo dobrze:) Bardzo często opowiadają o przezwyciężaniu trudności i też bardzo dobrze - nie zawsze jest łatwo, a naprawdę warto, bo na końcu wszystko będzie dobrze. Ale kiedy przyszła matka płynie przez morze chaotycznych informacji tuż przed porodem, fajnie by było, gdyby trafiła też na komentarza, że może być łatwo i przyjemnie. Stąd ten wpis.

W ciąży nie miałam w zasadzie jakichś zdecydowanych poglądów na karmienie czy w ogóle wychowywanie dziecka. Przeczytałam trochę o porodzie. Skompletowałam wersję minimum wyprawki, zakupiliśmy z mężem łóżeczko, wózek i komodę na ubranka. poszliśmy na szkołę rodzenia. Tyle.

Co myślałam o karmieniu piersią? No więc nic. Myślałam za to, ze butelki są przerażające, bo trzeba je MYĆ i WYPARZAĆ i trzeba PAMIĘTAĆ, żeby kupić mleko i trzeba umieć dobrać odpowiednią temperaturę i pamiętać, żeby zabrać wszystko wychodząc z domu i przygotować na czas, zanim dziecko głodne i nie zagłodzić i nie przekarmić... Internety pełne są bardzo przekonujących wywodów, że to wszystko jest banalnie proste. Dla kogoś może jest, nie dla mnie, Nic mnie tak nie przerażało, jak myśl, że nie będę mogła karmić piersią. Trudno powiedzieć, dlaczego w ogóle się w tym temacie nie dokształciłam. Może dlatego, że wszystko przysłaniał mi paniczny lęk przed niezaplanowaną cesarką;) Wiem tylko, że w sumie na dobre wyszło, bo gdybym ja trafiła na opowieści o pokonywaniu trudności, jeszcze zanim mnie jakiekolwiek spotkały, to na pewno bym sobie jakieś stworzyła;)

Do cesarki nie doszło, moje drogie dziecko urodziło się naturalnie i błyskawicznie (co nie znaczy, że bezboleśnie;>) i ślicznie przyssało się do piersi. Po jakichś 30 minutach zabrali mi go na ważenie i inne cuda, potem zawieźli na salę. Przez pierwszą dobę młody leżał w tej tragicznej wanience koło mojego łóżka, a ja, jak mawia moja koleżanka, "robiłam patrzenie". Nie byłam ani przerażona, ani nieszczęśliwa ani szczęśliwa. Przez pierwsze pół godziny byłam zadowolona, że już po wszystkim, ale potem mi przeszło. Byłam zmęczona i nie miałam siły czuć czegokolwiek. Młody chyba też, bo tylko spał. W nocy przyszła położna i próbowała mi go przystawić - i ja i on równie bezwładni, nic z tego nie wyszło.

Nadszedł poranek, druga doba i młody się przyssał. I ssał i ssał. Jeśli tylko dostawał cycka, w ogóle nie płakał, tylko ssał, ssał, ssał. Sutki zaczęły krwawić, ale bolało tylko 2-3 sekundy przy przystawianiu, a potem wcale, więc się nie przejmowałam. Położne przychodziły i ściskały mi sutki, a z nich płynęło mleko, więc nikt mnie nie straszył ani nie próbował wciskać mm. Waga spadła, ale w normie. Przyszła noc i młody ssał nieprzerwanie od północy do piątej rano. Zadzwoniłam po położną.

Gdyby inna kobieta była wtedy na dyżurze, może zamordowałaby moje karmienie w powijakach. Bo ja NIC nie wiedziałam, no nic zupełnie. Wchodzi kobitka na salę, a ja jej mówię, niech pani spojrzy, bo ja chyba coś źle robię - przecież niemożliwe, żeby on 5 godzin jadł. Kładę się koło dziecka, a młody otwiera  paszczę i się pięknie zasysa. Położna się śmieje, o co pani chodzi, tak ma być. No ale co ja go odłożę, to on płacze i szuka cycka. To po co go pani odkłada, do łóżka wziąć, Ale nie uduszę go? I znowu śmiech, nie udusi pani. No to wzięłam młodego do łóżka, przyssał się i oboje zasnęliśmy.

Dzień minął spokojnie, przyszedł nawał, ale nie tragiczny. Na noc, czując się już matką karmicielką wersja pro, wzięłam młodego do łóżka, wrzuciłam 12zł, żeby świecił telewizor, bo była to najlepsza dostępna wersja lampki nocnej na sali szpitalnej i położyłam się spać. W nocy zmieniałam boki i przesuwałam młodego co jakiś czas (niezły wyczyn dwa dni po porodzie, niestety nie ominęło mnie nieszczęsne nacinanie). Zaczęła boleć mnie prawa pierś i śniło mi się, że pisałam podanie, żeby na razie karmić tylko lewą. Zostało rozpatrzone pozytywnie i do rana zostałam już na jednym boku.

Następnego dnia wypis i do domu. Młody jadł około 20 minut i robił 40 minut przerwy. Po kilku tygodniach dorobiłam się chusty kółkowej. Po karmieniu wychodziłam na spacer, zdążałam wybrać się i dojść do parku i przychodził czas na karmienie. Przystawiałam młodego osłonięta ogonem chusty i toczyłam po przechodniach groźnym spojrzeniem, zgodnie z lekturą internetów oczekując nagannych spojrzeń i nieprzyjemnych uwag. Nastrój miałam iście bojowy, a tu cała moja waleczność poszła na marne - mijały mnie młode matki mówiące swoim zaciekawionym dzieciom "widzisz, bo dzidziuś je" i starsi panowie, którzy nieśmiało się uśmiechali, a czasem nawet coś pochwalili. Teraz, kiedy młody jest już "duży", bardzo rzadko karmimy się w miejscach publicznych. To fakt, nikogo już nie wzruszamy, ale też nikt mnie jeszcze nie ochrzanił, że patologię odstawiam. To pewnie nastąpi prędzej czy później, chociaż mam nadzieję, że nie - świat się zmienia na naszych oczach. Ostatnio na wakacjach, w busiku odwożącym ludzi z plaży na kemping nie miałam innego wyjścia niż uspokoić młodego cyckiem i też patrzyłam po ludziach, czy ktoś się skrzywi, tak się tego obawiałam. A tu nic. Oby tak dalej;)

Do pół roku jadł tylko pierś, potem matka mu się oczytała o BLW i podała duże kawałki marchewki na parze. Jedzenie okazało się świetną zabawą, chociaż dość długo jadł niewiele i pojawiały się głosy dziadków, żeby mu może podać papkę, to się chłopak naje. Podaliśmy też papkę, a jakże. Po dziś dzień, młody żadnych glutów nie ruszy. Albo to jest jedzenie, albo picie, opcje pośrednie to jakieś oszustwo i on dziadostwa tykał nie będzie.

I tak sobie rośniemy i karmimy się po dziś dzień...

A teraz uwaga, reklama;)

Warto karmić piersią NAWET pomimo bólu czy początkowych trudności, ale chcę umieścić też głos w internetach, że czasami jest też po prostu ŁATWO I PRZYJEMNIE. Tak było z nami. Myślę, że jeśli się nie kombinuje, to jest tak dosyć często (chociaż nie polecam pozostawania kompletnie zielonym;>) i życzę Wam, żeby z Wami też tak było:)